Ostatni dzień majówki powitał nas piękną, słoneczną pogodą. Szkoda tylko, że był to również ostatni dzień naszego pobytu na Słowacji. No nic, tereny górzyste charakteryzują się zmienną pogodą, a przynajmniej tak sobie tłumaczyliśmy kapryśny klimat. Słońce prażyło, jakby na pożegnanie Słowacja chciała nam pokazać jaka jest urocza i zachęcić do jak najszybszego przyjazdu tutaj ponownie. Zanim jednak wróciliśmy do Polski chcieliśmy zobaczyć jeszcze dwie perełki wschodniej Słowacji. Tym razem miasta: Koszyce i Bardejów.
Drugiego dnia Słowacja powitała nas brakiem słońca, dużym zachmurzeniem i padającym deszczem. Trudno w tych warunkach było zrealizować nasz plan na ten dzień, czyli wędrówka Przełomem Hornadu. Stwierdziliśmy, że spacer po śliskich skałach i metalowych stopniach zwisających nad rzeką, trzymając się mokrego łańcucha, nie będzie należał do najprzyjemniejszych przeżyć. Nie chcieliśmy jednak siedzieć bezczynnie w pokoju. Na szczęście kraj naszych południowych sąsiadów jest bogaty w wiele ciekawych miejsc, dlatego szybko znaleźliśmy opcję zastępczą. Na tapecie wylądowały: Zamek Spiski, Spiska Kapituła, piękne miasto Lewocza o średniowiecznym klimacie oraz Tomaszowski Vyhlad.
W tym roku kalendarzowo majówka nie rozpieściła. Na odpoczynek można było przeznaczyć tylko trzy dni. Z tego względu na podróż szukaliśmy miejsca stosunkowo bliskiego, taniego (bo w kasie było trochę pustawo), ale też urokliwego, gdzie można cieszyć się początkiem prawdziwej ciepłej wiosny. Wybór padł na Słowację, a dokładnie na jej wschodnią część. Dość nietypowo wybraliśmy się tam samochodem. Trzeba jednak przyznać, że trasę, którą zaplanowaliśmy ciężko byłoby zrealizować posługując się wyłącznie komunikacją miejską.